wtorek, 9 lipca 2013

Knightsbridge Robert Piguet

Dziś znów będzie pudrowo, jednak w trochę bardziej nietypowy i mniej dosłowny sposób – rzecz będzie tyczyć się przypudrowanych… owoców suszonych, które tak naprawdę owocami suszonymi nie są. Mowa o Knightsbridge Roberta Pigueta, perfumach wprowadzonych na rynek w tym roku, według portalu fragrantica.com należących do kategorii perfum skórzanych.


Dekant o pojemności 5 ml przybył do mnie wczoraj, zdecydowałam się na niego po pobieżnym przejrzeniu nut. Jak tylko odebrałam przesyłkę, od razu wzięłam się za testy i… nieco się zdziwiłam, żeby nie napisać, że zniesmaczyłam. Skąd taka reakcja? Knightsbridge otwiera się aromatem przypominającym kosz pełen różnego rodzaju przejrzałych już owoców. Żeby było ciekawiej, owoce te doprawione są dość solidną dawką pudru, za który odpowiada orris, jako nuta dominująca w tej kompozycji.


Skąd wzięły się nadpsute już owoce w Knightsbridge? Podejrzewam, że jest to wynik połączenia akordu skórzanego, dość cierpkiego i surowego, ale mimo wszystko wciąż znośnego i opanowanego, z różą oraz wspomnianym wcześniej korzeniem irysa. Efekt tej kombinacji, choć w mojej ocenie nie jest szczególnie urodziwy, to jednak zaskakuje, tym bardziej, że przechodzi dość szybką metamorfozę.
Cierpki i wytrawny charakter otwarcia zostaje zastąpiony przez słodką, gęstą, momentami ulepną wręcz słodycz owoców suszonych. Niby jest bardziej miękko i przytulnie, ale ta wszechobecna słodycz potrafi zmęczyć i zemdlić, szczególnie, jeśli jest nieostrożnie dozowana.


Sprawca takiego stanu rzeczy? Bób tonka, który intensywnie wysładza kompozycję i nadaje jej bardziej kremowego charakteru. Te suszone owoce to wciąż skóra, tym razem bardziej przyjazna dla nosa, towarzyszący jej sandałowiec (wcześniej go nie było, więc także on w znacznym stopniu odpowiada za metamorfozę Knightsbridge) oraz nieśmiertelny orris.
Od momentu przekształcenia, o którym napisałam wyżej, nie dzieje się w Knightsbridge nic specjalnie poruszającego – perfumy stapiają się ze skórą, dość szybko łagodnieją, wprowadzają monotonię, która może znużyć, po 6-7 godzinach tworzą tylko delikatny woal, z kolei po 9 godzinach pozostaje po nich tylko wspomnienie. Trwałość jest zatem zadowalająca, natomiast siła rażenia robi wrażenie tylko przez jakiś czas, baza jest zdecydowanie delikatna i spokojna.
Dekant, który mam, zużyję z mniejszą lub większą przyjemnością, na falkon (piękny, jak wszystkie Piguety zresztą) nie zdecydowałabym się. Zakup w ciemno oczywiście odradzam, utrudnia to zresztą dostępność tych perfum.


Nuty zapachowe: gałka muszkatołowa, róża, sandałowiec, orris, skóra, bób tonka.

Źródła zdjęć:
1. http://fragrantica.com
2. http:// themysticcorner.com
3. http://swiatkwiatow.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz