piątek, 11 października 2013

Angel Liqueur de Parfum (2009) Thierry Mugler

Wersję likierową Angela poznałam w roku 2010 (na rynek trafiła w sierpniu 2009 r.). Z racji tego, że był to okres, kiedy klasycznego Angela nie darzyłam zbyt głębokim uczuciem, likierowego Anioła przyjęłam z otwartymi ramionami. Niestety, moja radość nie trwała zbyt długo. 


Po jakimś czasie Angel Liqueur zaczął mnie najzwyczajniej męczyć, wzbudzać dziwne uczucie niepokoju (nigdy wcześniej żadne perfumy tak na mnie nie oddziaływały), co było tym bardziej frustrujące, że naprawdę polubiłam tę kompozycję. Jakimś sposobem udało mi się zmęczyć sampla i od tego czasu starałam się zapomnieć o nieprzyjemnej niespodziance, jaką zgotowały mi te perfumy. W międzyczasie udało mi się przekonać do klasycznego Angela (choć jest to relacja, w której okresy pożądania przeplatają się ze zmęczeniem i apatią), dlatego zapragnęłam powrócić także do wersji Liqueur. Traf chciał, że mniej więcej miesiąc temu stałam się posiadaczką niewielkiej ilości Angel Liqueur, w sam raz na przypomnienie sobie zapachu i porządne przetestowanie. Niestety, sytuacja nie uległa jakiejkolwiek zmianie. Po trzech latach nadal uważam, że to udana, niezwykła kompozycja, chciałabym móc ją nosić, ale na dłuższą metę nie jestem w stanie. Zachwycam się urodą tych perfum za każdym razem po aplikacji, po to, żeby po godzinie poczuć dobrze mi znane zmęczenie, niepokój i chęć zmycia Angela z nadgarstka. Strasznie mnie to irytuje, ale nie jestem w stanie przeskoczyć tej przeszkody, być może dla mnie to jedne z tych perfum, które mogę wąchać, ale nie nosić.


Co takiego ma w sobie Angel Liqueur, że chciałabym „dać mu radę” i oswoić go? Przede wszystkim emanuje dojrzalszą, bardziej esencjonalną słodyczą, nie jest tak ostry, kanciasty i chłodny jak klasyk, choć jego echa wyraźnie pobrzmiewają w wersji Liqueur. Słodycz tę klasyfikuję jako morze ciemnej, gorzkiej czekolady zmieszanej z płynnym karmelem, doprawionej dodatkowo gęstym, ciemnozłotym miodem. Być może za to miodowe skojarzenie odpowiada koniak zawarty w tej wersji? W każdym razie mam pewność, że to właśnie obecność koniaku dodaje tym perfumom szlachetności i dojrzałości. 


Poza wszechobecną słodyczą, przełamaną wytrawnymi akcentami, nie może brakować nuty charakterystycznej dla Angela – ziemistej, suchej, orzechowej paczuli. W odróżnieniu od klasyka, tutaj paczula jest wyraźnie łagodniejsza, choć wciąż dobrze wyczuwalna, dość chropowata i trzymająca na dystans, dzięki niej właśnie Angel Liqueur, podobnie jak klasyczny Angel, nie jest typowym, jadalnym słodziakiem, ma duszę i (nieco stępiony) pazur.
Angel Liqueur nie ustępuje klasykowi jeśli chodzi o trwałość, natomiast wydaje się być nieco mniej intensywny.
Podejrzewam, że moc tych perfum, w połączeniu z ich gęstością i koncentracją to główne czynniki, które powodują, że tak trudno jest mi zaprzyjaźnić się z Aniołem Likierowym. Nie bez znaczenia jest także połączenie obezwładniającej słodyczy z nutami alkoholowymi i tą sławną paczulą – może nie brzmi to przerażająco, jednak na dłuższą metę mój organizm woli trzymać się od tej mieszanki z daleka. Co mogę dodać… Na pewno będę jeszcze czynić podejścia do tego Angela, jeśli jego cena i dostępność na to pozwolą (jest to niestety wersja limitowana), za bardzo podoba mi się ta kompozycja, żeby tak po prostu odpuścić.
Warto wspomnieć, że w tym roku Thierry Mugler wypuścił na rynek kolejną serię likierowych wersji klasyków, wśród nich także Angela. Flakon ma taki sam kształt jak wersja z 2009 r., jednak różnią się kolorystycznie. Nie miałam okazji przetestować tej nowości, recenzje głoszą, że różnice są wyczuwalne, na to samo wskazują odmienne piramidy zapachowe obu Likierów. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się dopaść wersję z 2013 r. i przekonać się o jej charakterze na własnej skórze.


Nuty zapachowe: bergamotka, owoce tropikalne, wanilia, karmel, paczula, koniak.

Źródła zdjęć:
1. http://nathanbranch.com
2. http://4realleadres.com
3. http://le-cognac.com

sobota, 5 października 2013

Ange ou Demon Givenchy

Po dłuższej przerwie w pisaniu postanowiłam poświęcić kilka słów perfumom, które znam od kilku lat, jednak na zdobycie flakonu zdecydowałam się dopiero teraz. Mowa o Ange ou Demon Eau de Parfum, w krajach muzułmańskich znanych pod nazwą Ange ou Etrange (zmiana nazwy wiąże się ze specyfiką światopoglądu i religii dominującej w tych krajach).


Ange ou Demon wykreowane zostały w 2006 r., a nosami odpowiedzialnymi za ich powstanie są Jean-Pierre Bethouart oraz Olivier Cresp. Zgodnie z tym, co twierdzi producent kompozycja ma być tajemnicza, zmysłowa, uwodzicielska, charyzmatyczna. Coś w tym musi być, bo niejednokrotnie spotkałam się z podobnymi opiniami na temat tych perfum, jednakże moja percepcja dość znacznie odbiega od tego schematu.
Ange ou Demon są słodkie, jednakże w dość nietypowy jak na słodziaka sposób. To nie są perfumy zmysłowe, a tajemnicze, poważne, wręcz trzymające na dystans. Ta słodycz wydaje mi się być podstępna, wręcz jadowita. Idealny wybór na jesienne dni (i wieczory), szczególnie mocno kojarzą mi się z listopadem. Zdaję sobie sprawę, że z takim poglądem na temat Ange ou Demon siedzę w niszy, ale nic na to nie poradzę, skojarzenia są zbyt silne.
Co odpowiada za to, że mam taką a nie inną opinię o AoD? Trzy rzeczy – bardzo dobrze wyczuwalna, szczególnie w otwarciu, nuta szafranu uzupełniona aromatem tymianku, słodki, narkotyczny aromat lilii oraz wszechobecna, odurzająca słodycz wanilii i fasoli tonka.
Słodycz serwowana jest już w otwarciu, jednak ma bardziej przestrzenny charakter przełamana jest przyprawowym niuansem, nad całością dominuje charakterystyczny aromat szafranu. 


Atmosfera dość szybko ulega zagęszczeniu, pojawia się słodki, obezwładniający zapach lilii (może stąd wzięły się moje skojarzenia z listopadem i poważnym charakterem Ange ou Demon?) zagęszczony dodatkowo dusznym akcentem ylang-ylang. Na tym etapie słodycz jest bardziej zbita, gęsta, nienaturalna no i przede wszystkim wyjątkowo mocna. Łagodnieje ona nieco w bazie, gdzie przełamana jest nutą drewna różanego, ciężko jest mi natomiast wykryć mech dębowy, który także znajduje się w spisie nut.


Trwałość perfekcyjna, nawet 12 godzin, intensywność również robi wrażenie – nie tylko bezpośrednio po rozpyleniu perfum. Biorąc pod uwagę to, co napisałam wcześniej, nie wyobrażam sobie pachnieć Ange ou Demon latem, sezon jesienno-zimowy zdecydowanie służy tym perfumom, dlatego mój werdykt nie może być inny - zdecydowanie bliżej im do demona niż do anioła.


Nuty zapachowe: mandarynka, szafran, tymianek, lilia, orchidea, ylang-ylang, fasola tonka, wanilia, brazylijskie drewno różane, mech dębowy.

Źródła zdjęć:
1. http://thefashioninsider.com
2. gourmetsleuth.com
3. http://pinakoteka.zascianek.pl