sobota, 5 października 2013

Ange ou Demon Givenchy

Po dłuższej przerwie w pisaniu postanowiłam poświęcić kilka słów perfumom, które znam od kilku lat, jednak na zdobycie flakonu zdecydowałam się dopiero teraz. Mowa o Ange ou Demon Eau de Parfum, w krajach muzułmańskich znanych pod nazwą Ange ou Etrange (zmiana nazwy wiąże się ze specyfiką światopoglądu i religii dominującej w tych krajach).


Ange ou Demon wykreowane zostały w 2006 r., a nosami odpowiedzialnymi za ich powstanie są Jean-Pierre Bethouart oraz Olivier Cresp. Zgodnie z tym, co twierdzi producent kompozycja ma być tajemnicza, zmysłowa, uwodzicielska, charyzmatyczna. Coś w tym musi być, bo niejednokrotnie spotkałam się z podobnymi opiniami na temat tych perfum, jednakże moja percepcja dość znacznie odbiega od tego schematu.
Ange ou Demon są słodkie, jednakże w dość nietypowy jak na słodziaka sposób. To nie są perfumy zmysłowe, a tajemnicze, poważne, wręcz trzymające na dystans. Ta słodycz wydaje mi się być podstępna, wręcz jadowita. Idealny wybór na jesienne dni (i wieczory), szczególnie mocno kojarzą mi się z listopadem. Zdaję sobie sprawę, że z takim poglądem na temat Ange ou Demon siedzę w niszy, ale nic na to nie poradzę, skojarzenia są zbyt silne.
Co odpowiada za to, że mam taką a nie inną opinię o AoD? Trzy rzeczy – bardzo dobrze wyczuwalna, szczególnie w otwarciu, nuta szafranu uzupełniona aromatem tymianku, słodki, narkotyczny aromat lilii oraz wszechobecna, odurzająca słodycz wanilii i fasoli tonka.
Słodycz serwowana jest już w otwarciu, jednak ma bardziej przestrzenny charakter przełamana jest przyprawowym niuansem, nad całością dominuje charakterystyczny aromat szafranu. 


Atmosfera dość szybko ulega zagęszczeniu, pojawia się słodki, obezwładniający zapach lilii (może stąd wzięły się moje skojarzenia z listopadem i poważnym charakterem Ange ou Demon?) zagęszczony dodatkowo dusznym akcentem ylang-ylang. Na tym etapie słodycz jest bardziej zbita, gęsta, nienaturalna no i przede wszystkim wyjątkowo mocna. Łagodnieje ona nieco w bazie, gdzie przełamana jest nutą drewna różanego, ciężko jest mi natomiast wykryć mech dębowy, który także znajduje się w spisie nut.


Trwałość perfekcyjna, nawet 12 godzin, intensywność również robi wrażenie – nie tylko bezpośrednio po rozpyleniu perfum. Biorąc pod uwagę to, co napisałam wcześniej, nie wyobrażam sobie pachnieć Ange ou Demon latem, sezon jesienno-zimowy zdecydowanie służy tym perfumom, dlatego mój werdykt nie może być inny - zdecydowanie bliżej im do demona niż do anioła.


Nuty zapachowe: mandarynka, szafran, tymianek, lilia, orchidea, ylang-ylang, fasola tonka, wanilia, brazylijskie drewno różane, mech dębowy.

Źródła zdjęć:
1. http://thefashioninsider.com
2. gourmetsleuth.com
3. http://pinakoteka.zascianek.pl

5 komentarzy:

  1. nie przepadam za tym zapachem,
    ale muszę przyznać ma moc.. i jakiś urok... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie za pierwszym razem też nie zachwycił, odkryłam go na nowo dopiero po kilku latach, czasami dobrze jest zdecydować się na drugie (albo trzecie) podejście. ;)

      Usuń
  2. Wydaje mi się że kiedyś jeden raz się nim zaciągnęłam, ale wtedy nie wywarł na mnie jakiegoś dużego wrażenia. Będę musiała odświeżyć sobie pamięć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja podchodziłam do niego trzykrotnie na przestrzeni 4 lat, kilka dni temu wymieniłam się na flaszkę mając w pamięci tylko nieostry obraz AoD i zupełnie nie żałuję. ;)

      Usuń
  3. Ja z kolei jestem pod ogromnym wrażeniem tego zapachu. Jak dla mnie jest fenomenalny.

    OdpowiedzUsuń