piątek, 16 sierpnia 2013

Reb'l Fleur Rihanna

Często narzeka się, że perfumy sygnowane nazwiskami gwiazd mniejszego lub większego formatu są kiepskie – o marnej trwałości, niskiej jakości składników, robione na jedno kopyto, płaskie, nudne, monotonne i często tak słodkie, że na samą myśl o nich zbiera się na mdłości. Przy okazji dostaje się także flakonom, których kształty przechodzą czasami ludzkie pojęcie, a jakość tworzyw, z jakich zostały wykonane, woła o pomstę do nieba.
Tymczasem doświadczamy zalewu rynku perfumeryjnego przez kolejne propozycje piosenkarek, aktorek, osobistości znanych tylko z tego, że są znane. Zadowolone z tego procederu są przede wszystkim same gwiazd(k)i – utarg z całego przedsięwzięcia mają niemały. Kolejna grupa, która odnosi korzyści to oczywiście fani, którzy muszą mieć flakon, bez względu na to czy jego zawartość jest zupełnie pośledniego sortu czy rzeczywiście może się podobać. O nosach, producentach, dystrybutorach i całej reszcie zamieszanej w proces powstawania i wprowadzania perfum na rynek nie wspomnę. W całym tym towarzystwie znajdują się też osoby, które nie są szczególnie zainteresowane tym, kto lansuje określony zapach (chociaż są też tacy, którzy nie użyją konkretnych perfum choćby nie wiem jak fantastyczne były, bo sygnowane są nazwiskiem Paris Hilton czy innej nieszczęśliwej kobiety), ale chciałyby poznać strukturę i jakość tego zapachu.
Nigdy nie ciągnęło mnie jakoś szczególnie do poznawania perfum gwiazd, jeśli jednak pojawiała się ku temu okazja, zawsze z niej korzystałam. Niektóre rzeczywiście były kiepskie, mdłe i płaskie, inne całkiem przyzwoite, ale nietrwałe lub nie w moim typie. Zdarzyło się też kilka takich, które choć pozornie nie powinny mnie zainteresować, to jednak spodobały mi się do tego stopnia, że od czasu do czasu chętnie je noszę i czerpię z tego nieskrywaną przyjemność. Dobrym przykładem takich perfum są Reb’l Fleur Rihanny. Z samą artystką nie czuję się w żaden sposób związana, a jej twórczość nie robi na mnie większego wrażenia, poznanie Reb’l Fleur było więc dziełem przypadku.


Najpierw, kilka miesięcy temu, był test na blotterze. Początek przypadł mi do gustu – słodka, owocowa masa z odrobiną cierpkości, nie przesadzona ani nie przesłodzona, niestety po pewnym czasie przekształciła się w nieznośny dla mnie duet kokos –wanilia i na tym skończyła się przyjemność z poznania tych perfum.
Prawdopodobnie kolejny test nie zdarzyłby się zbyt szybko, gdyby nie fakt, że przy okazji ostatniej wymiany stałam się posiadaczką niewielkiej odlewki Reb’l Fleur. Pamiętając o wcześniejszych doświadczeniach zaaplikowałam perfumy na nadgarstek i ponownie zachwyciłam się otwarciem. Podobnie jak na blotterze, także na skórze wyczułam słodko-cierpki miks brzoskwini, śliwki i czerwonych jagód – mocny, intensywny, skomponowany bardzo zgrabnie, bez jakichkolwiek zgrzytów i niedociągnięć. Muszę przyznać, że to mój ulubiony etap rozwoju tych perfum.


To owocowe szaleństwo trwa na mojej skórze około 20 minut, po czym gładko przechodzi w kierunku kokosowej słodyczy. Kokos nie stanowi tu jedynej nuty (na całe szczęście, bo w przeciwnym wypadku byłabym niepocieszona) – choć dominuje, to uzupełniony jest sporą ilością skarmelizowanego cukru oraz odrobiną maślanej, łagodnej tuberozy. Ta faza różni się zdecydowanie od tego, co otrzymałam podczas testów na blotterze. Choć całość jest słodka, wręcz balansuje na granicy przyzwoitości jeśli chodzi o ilość słodyczy, to jednak nie męczy i sprawia przyjemność z noszenia. Reb’l Fleur trwa w tej postaci przez kilka godzin, zachowując przyzwoitą intensywność, żeby ostatecznie przejść do bazy opartej na słodkiej, jadalnej wanilii,  suchej, czekoladowej paczuli oraz wciąż obecnym kokosowo-cukrowym duecie.


Wbrew wcześniejszym obawom, Reb’l Fleur nosi się przyjemnie i komfortowo, nie czuję się znudzona ani zmęczona, choć mam świadomość, że w przypadku tych perfum nie byłabym w stanie wpaść w ciąg. Ze względu na sporą dawkę słodyczy, przyzwoitą intensywność oraz dobrą, około 7-godzinną trwałość, więcej radości powinny sprawić w chłodniejsze dni, choć jeśli są ostrożnie dozowane, to spisują się bardzo dobrze także przy nieco wyższych temperaturach.
Reb’l Fleur pojawiły się na rynku w 2010 r., a twórcami kompozycji są Caroline Sabas i Marypierre Julien.
Flakon, choć prosty, w mojej ocenie nie jest zbyt urodziwy, pamiętam jednak o tym, że bywają na rynku znacznie gorsze. Szczególnie duże pojemności wydają się być nieporęczne.
Ostatnia kwestia - sklasyfikowanie tych perfum jako owocowy szypr uważam za żart, dla mnie to zdecydowanie owocowy gourmand.


Nuty zapachowe: brzoskwinia, śliwka, czerwone jagody, tuberoza, fiołek, kokos, hibiskus, piżmo, paczula, ambra, wanilia.

Źródła zdjęć:
1. http://blog.perfume.com
2. http://rgbstock.com
3.http://heloday.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz