sobota, 31 sierpnia 2013

Jesienne plany perfumeryjne 2013

Mój gust, jeśli chodzi o perfumy, jest dość elastyczny. Kilka lat temu w mojej kolekcji znajdowały się niemal wyłącznie klasyki, kompozycje aldehydowe, szyprowe, pudrowe, wszelkie pozostałe traktowałam raczej na zasadach ciekawostek, które dobrze byłoby poznać, ale już niekoniecznie nosić. W końcu nastąpiło "zmęczenie materiału" i postanowiłam wyjść poza krąg dotychczasowych zainteresowań. Perfumy retro/vintage nadal zajmują szczególne miejsce, jeśli chodzi o moje upodobania perfumeryjne, jednakże nauczyłam się nosić (i czerpać z tego przyjemność) także inne, bardziej współczesne, odmienne pod względem kategorii kompozycje.
W trakcie ciągłego odkrywania świata perfum zauważyłam także, że zaczęłam dobierać perfumy w zależności od pory roku. Nie znaczy to, że na każdą porę mam określony zestaw zapachów, których używam do znudzenia, podczas gdy pozostałe stoją i kurzą się, czekając na swój czas - staram się nie zaniedbywać żadnego z flakonów/odlewek, które znajdują się w mojej szafie. Ogólna idea jest taka, że część z nich jest w użyciu zdecydowanie częściej jesienią (nie zapominając o nich w ciągu pozostałych pór roku), inne stają się popularniejsze zimą itd.
Także w tym roku, wyczuwając nadchodzącą jesień (swoją drogą to moja ulubiona pora roku), postanowiłam stworzyć listę perfum, które będą moimi faworytami.


Spis otwiera Mauboussin pour Femme - kompozycja z 2000 r., autorstwa Christine Nagel. Perfumy te, występujące w wersji EDT oraz EDP przeszły reformulację. Kilka lat temu miałam flakon EDP oraz próbkę EDT, obecnie używam EDT w wersji poreformulacyjnej i choć czuć, że kompozycja została nieco ograbiona z charakteru, to nadal robi na mnie wrażenie, nosi się ją wyjątkowo przyjemnie. Choć nie ma już w Mauboussin tej gęstości, zawiesistości i soczystej, owocowej słodyczy, to nadal łatwo jest wyczuć czekoladową słodycz paczuli, ciepły, miodowy akcent za który najprawdopodobniej odpowiada duet ambra-benzoin oraz zdegradowaną do drugoplanowej roli owocową nalewkę, w której pierwsze skrzypce gra śliwka. Podsumowując - ciepły, słodki orient, przyjemny w noszeniu, o całkiem przyzwoitym nasyceniu, intensywności oraz trwałości (ok. 7 godzin). 

Kolejne miejsce zajmuje wszystkim dobrze znany Angel w wersji klasycznej - EDP. Początkowo nie lubiłam tych perfum, działały na mnie wybitnie odpychająco, mimo to co jakiś czas wracałam do nich, żeby po którymś razie przekonać się, że jestem w stanie nosić Angela. Najpierw była próbka, następnie odlewka. Długo się nią nie nacieszyłam, bo w krótkim czasie Angel zmęczył mnie, w związku z czym posłałam go w świat. Po jakimś czasie zatęskniłam, efektem czego kolejny dekant znalazł się w mim posiadaniu. Ostatecznie podzielił los pierwszego. 
Obecnie, od kilku dni znów tęsknię za Angelem i rozważam kolejne nabycie kilku mililitrów. Co jest takiego w tych perfumach, że co jakiś czas ciągnie mnie do nich? Niesztampowe, perfekcyjne przełamanie słodkich, jadalnych, czekoladowo-karmelowych nut, które występują tu w nienaturalnym wręcz stężeniu chłodną, surową, piwniczną w odbiorze paczulą. Poza tym miód, do którego mam słabość, a w Angelu jest go całkiem sporo. O rewelacyjnej trwałości i intensywności nie wspomnę.

Zachciało mi się także Angela w wersji likierowej. W tym przypadku odlewkę miałam tylko raz, jednak podzieliła ona los odlewek z klasycznym Angelem. Odbieram ją jako dojrzalszą, spokojniejszą opcję w odniesieniu do klasyka. Paczuli jest zdecydowanie mniej (choć nadal dominuje), poza tym jest łagodniejsza. Miód jest z kolei cięższy, ciemniejszy, bardziej esencjonalny, zdecydowanie łatwiej wybijają się nuty owocowe oraz coś, co przypomina mi likier wiśniowy. W bazie zdecydowanie więcej jest szlachetnego drewna. Trwałość i intensywność nieco słabsza niż w przypadku klasyka, mimo to nadal zachwyca.

Kolejny must have - Classique Jean Paul Gaultier w wersji EDP. Mimo, że to jedne z moich ulubionych perfum, dotychczas nie było mi po drodze z nabyciem flakonu. W końcu jednak udało mi się nabyć małą pojemność - 20 ml. Doceniam również wersję EDT, jednak nie jest ona tak słodka i gęsta jak EDP, więcej w niej przestrzeni, mydlanej ostrości. Być może EDT jest bardziej zadziorna i pokazuje większy pazur, ja jednak wolę spokojniejszą EDP. 

Na pewno często będę sięgać po recenzowane już Love Eau Intense Chloe, które nadal robią na mnie niesamowite wrażenie i w których czuję się niezwykle komfortowo. 
Z tego samego powodu do łask powróci Cinema YSL w wersji EDT, słodkie, cynamonowo - waniliowe ciastko, czyli Ambre de Cabochard, przepiękny różany puder - Ombre Rose, balsamiczny, tuberozowo-śliwkowy Poison, do którego też przekonałam się z czasem, L'Elephant Kenzo, który niezmiennie mnie zaskakuje, raz pachnąc miękko, ciepło, wręcz piernikowo, kiedy indziej znów drapiąc żywiczno-przyprawowym, kamforowym obliczem - poza tym to prawdziwy kolos, jeśli chodzi o moc i trwałość. W końcu nie będzie mogło braknąć przedreformulacyjnego Addicta, który zachwyca mnie połączeniem słodkiej, gęstej wanilii i narkotycznego, upajającego jaśminu oraz Gucci Eau de Parfum, które miałam i w przypływie głupoty sprzedałam.

Wyżej wymienione perfumy to moi faworyci na jesień, jednak jak już wcześniej wspomniałam, poza nimi będę sięgać także po inne kompozycje, które posiadam lub które będę posiadać. Podsumowując – jesień może nadchodzić, jestem na nią (prawie) gotowa. 

Źródła zdjęć:
1. http://chobirdokan.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz