środa, 8 lipca 2015

Ananda Dolce M. Micallef

Zabierając się do napisania recenzji Anandy Dolce pomyślałam, że będzie mieć ona, chcąc nie chcąc, charakter obronny. Czytając dostępne w internecie opinie na temat tych perfum można natknąć się na takie określenia jak dramat, porażka, nieporozumienie, wstyd dla marki, tandetny plastik, wtórny ulep… zupełnie jak drugorzędna gwiazdka z Hollywood, która przedobrzyła z „dietą zmieniającą rysy twarzy.”
Wśród nielicznych opinii, które zdają się być w najlepszym wypadku neutralne, pojawiają się porównania do gumy balonowej o smaku brzoskwiniowym, galaretek, żelków, płynu do płukania – brzmi to niezbyt ambitnie i nieszczególnie zachęcająco.


Muszę przyznać, iż na początku mojej znajomości z Anandą Dolce również byłam nieco zawiedziona (niestety, nadal uważam, że jest najmniej zachwycająca z całej rodziny), ale w końcu przekonałam się i w obliczu wszechobecnego pocisku traktuję te perfumy trochę na zasadzie my guilty pleasure.
Wieść gminna niesie, iż inspiracją do stworzenia Anandy Dolce miał być zapach prowansalskiego powietrza, które na przełomie lutego i marca przesycone jest subtelnym aromatem kwiatów migdałowca. Idąc tym tropem, można wywnioskować, że inspiracją przy tworzeniu flakonu (bardzo trafiającego w mój upiorny gust) były prowansalskie wzgórza, które w tym samym czasie mienią się barwami mlecznej bieli i delikatnego, pudrowego różu.


Nie wiem jak pachnie powietrze w Prowansji na przełomie lutego i marca (w sumie… w ogóle nie wiem jak pachnie powietrze w Prowansji), ale wiem jak pachnie Ananda Dolce.
Te perfumy faktycznie nie grzeszą naturalnością, szczególnie w otwarciu. Rzeczywiście są niemal zupełnie zanurzone w słodkim, owocowo-kwiatowym duchu mainstreamu. W końcu – to prawda, że można w nich odnaleźć echo gumy do żucia czy jak kto woli słodkich galaretek w cukrowej otoczce. Zastanawiam się tylko, czy marka Micallef, jak przedstawicielka niszy, jako pierwsza zapuściła się w tego typu klimaty? Oczywiście, że nie. Na niszowym rynku dostępna jest cała masa perfum, które nie pachną jakoś szczególnie naturalnie, są słodkie, mainstreamowe, łatwe i (nie)przyjemne w odbiorze, a mimo to w jakiś magiczny sposób na tym rynku się utrzymują. Ananda Dolce to tylko/aż kolejna pozycja na tej liście.
W moim odczuciu te perfumy doskonale nadają się na okres wiosenno-letni, ze szczególnym naciskiem na wiosnę. Są stosunkowo lekkie, zwiewne, delikatne, nie przytłaczają nadmiarem słodyczy (choć wyobrażam sobie, że mogą zemdlić, bo ta słodycz jest jednak sztuczna, a przez to wymagająca), pozwalają swobodnie oddychać.
Najbardziej słodkie i skondensowane jest otwarcie, w którym odnajduję wspomniane już galaretki o smaku brzoskwiniowo-migdałowym (aromat niezbyt identycznym z naturalnym, ale na swój sposób przyjemny), im bliżej bazy, tym bardziej Ananda Dolce, łagodnieje, nabiera lekkości, przestrzeni, staje się kremowa i gładka. Podejrzewam, że w głównej mierze jest to zasługa piżma oraz bukietu wiosennych białych kwiatów o drobnych płatkach w mlecznym kolorze.
Trwałość i moc uznaję za przeciętne - mniej więcej 6 godzin, brak ciągnącego się kilometrami ogona. 
Prawdą jest, że Astier i Nejman nie wspięli się na wyżyny sztuki perfumeryjnej tworząc Anandę Dolce, ale mimo to nie spisuję tych perfum na straty i używam ich od czasu do czasu bez poczucia winy i zażenowania.

Nuty zapachowe: migdały, brzoskwinia, kwiat migdałowca, białe kwiaty, ambra, fasola tonka, białe piżmo.

Źródła zdjęć:
1. http://www.mmicallef.com
2. http://www.provence-travel.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz