Często narzeka się, że perfumy sygnowane nazwiskami gwiazd mniejszego
lub większego formatu są kiepskie – o marnej trwałości, niskiej jakości
składników, robione na jedno kopyto, płaskie, nudne, monotonne i często tak
słodkie, że na samą myśl o nich zbiera się na mdłości. Przy okazji dostaje się
także flakonom, których kształty przechodzą czasami ludzkie pojęcie, a jakość
tworzyw, z jakich zostały wykonane, woła o pomstę do nieba.
Tymczasem doświadczamy zalewu rynku perfumeryjnego przez kolejne propozycje
piosenkarek, aktorek, osobistości znanych tylko z tego, że są znane. Zadowolone
z tego procederu są przede wszystkim same gwiazd(k)i – utarg z całego
przedsięwzięcia mają niemały. Kolejna grupa, która odnosi korzyści to
oczywiście fani, którzy muszą mieć flakon, bez względu na to czy jego zawartość
jest zupełnie pośledniego sortu czy rzeczywiście może się podobać. O nosach, producentach,
dystrybutorach i całej reszcie zamieszanej w proces powstawania i wprowadzania
perfum na rynek nie wspomnę. W całym tym towarzystwie znajdują się też osoby,
które nie są szczególnie zainteresowane tym, kto lansuje określony zapach
(chociaż są też tacy, którzy nie użyją konkretnych perfum choćby nie wiem jak
fantastyczne były, bo sygnowane są nazwiskiem Paris Hilton czy innej nieszczęśliwej
kobiety), ale chciałyby poznać strukturę i jakość tego zapachu.
Nigdy nie ciągnęło mnie jakoś szczególnie do poznawania perfum gwiazd,
jeśli jednak pojawiała się ku temu okazja, zawsze z niej korzystałam. Niektóre
rzeczywiście były kiepskie, mdłe i płaskie, inne całkiem przyzwoite, ale
nietrwałe lub nie w moim typie. Zdarzyło się też kilka takich, które choć
pozornie nie powinny mnie zainteresować, to jednak spodobały mi się do tego
stopnia, że od czasu do czasu chętnie je noszę i czerpię z tego nieskrywaną
przyjemność. Dobrym przykładem takich perfum są Reb’l Fleur Rihanny. Z samą
artystką nie czuję się w żaden sposób związana, a jej twórczość nie robi na
mnie większego wrażenia, poznanie Reb’l Fleur było więc dziełem przypadku.
Najpierw, kilka miesięcy temu, był test na blotterze. Początek
przypadł mi do gustu – słodka, owocowa masa z odrobiną cierpkości, nie przesadzona
ani nie przesłodzona, niestety po pewnym czasie przekształciła się w nieznośny
dla mnie duet kokos –wanilia i na tym skończyła się przyjemność z poznania tych
perfum.
Prawdopodobnie kolejny test nie zdarzyłby się zbyt szybko, gdyby nie
fakt, że przy okazji ostatniej wymiany stałam się posiadaczką niewielkiej
odlewki Reb’l Fleur. Pamiętając o wcześniejszych doświadczeniach zaaplikowałam
perfumy na nadgarstek i ponownie zachwyciłam się otwarciem. Podobnie jak na
blotterze, także na skórze wyczułam słodko-cierpki miks brzoskwini, śliwki i
czerwonych jagód – mocny, intensywny, skomponowany bardzo zgrabnie, bez
jakichkolwiek zgrzytów i niedociągnięć. Muszę przyznać, że to mój ulubiony etap
rozwoju tych perfum.
To owocowe szaleństwo trwa na mojej skórze około 20 minut, po czym
gładko przechodzi w kierunku kokosowej słodyczy. Kokos nie stanowi tu jedynej
nuty (na całe szczęście, bo w przeciwnym wypadku byłabym niepocieszona) – choć dominuje,
to uzupełniony jest sporą ilością skarmelizowanego cukru oraz odrobiną
maślanej, łagodnej tuberozy. Ta faza różni się zdecydowanie od tego, co
otrzymałam podczas testów na blotterze. Choć całość jest słodka, wręcz
balansuje na granicy przyzwoitości jeśli chodzi o ilość słodyczy, to jednak nie
męczy i sprawia przyjemność z noszenia. Reb’l Fleur trwa w tej postaci przez
kilka godzin, zachowując przyzwoitą intensywność, żeby ostatecznie przejść do bazy
opartej na słodkiej, jadalnej wanilii,
suchej, czekoladowej paczuli oraz wciąż obecnym kokosowo-cukrowym duecie.
Wbrew wcześniejszym obawom, Reb’l Fleur nosi się przyjemnie i
komfortowo, nie czuję się znudzona ani zmęczona, choć mam świadomość, że w
przypadku tych perfum nie byłabym w stanie wpaść w ciąg. Ze względu na sporą
dawkę słodyczy, przyzwoitą intensywność oraz dobrą, około 7-godzinną trwałość,
więcej radości powinny sprawić w chłodniejsze dni, choć jeśli są ostrożnie dozowane,
to spisują się bardzo dobrze także przy nieco wyższych temperaturach.
Reb’l Fleur pojawiły się na rynku w 2010 r., a twórcami kompozycji są
Caroline Sabas i Marypierre Julien.
Flakon, choć prosty, w mojej ocenie nie jest zbyt urodziwy, pamiętam jednak
o tym, że bywają na rynku znacznie gorsze. Szczególnie duże pojemności wydają
się być nieporęczne.
Ostatnia kwestia - sklasyfikowanie tych perfum jako owocowy szypr uważam za żart, dla mnie to zdecydowanie owocowy gourmand.
Ostatnia kwestia - sklasyfikowanie tych perfum jako owocowy szypr uważam za żart, dla mnie to zdecydowanie owocowy gourmand.
Nuty zapachowe: brzoskwinia, śliwka, czerwone jagody, tuberoza,
fiołek, kokos, hibiskus, piżmo, paczula, ambra, wanilia.
Źródła zdjęć:
1. http://blog.perfume.com
2. http://rgbstock.com
3.http://heloday.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz