W
poprzedniej recenzji zachwycałam się przypadkowo poznanymi Eau de Gucci,
dzisiejszy wpis będzie peanem na rzecz innych przypadkowo poznanych perfum,
które również zawładnęły mną bez reszty (a narzekałam, że takie zapachowe
olśnienia trafiają się rzadko, dobre sobie…).
Dzisiaj
w roli głównej wystąpią Love Eau Intense Chloe. Choć perfumy te dostępne są na
rynku od 2011 r. (podziękowania należą się Louise Turner oraz Nathalie
Gracia-Cetto), dopiero niedawno przyszło mi do głowy, że warto byłoby je
poznać. Jak to zazwyczaj w moim przypadku bywa, zamiast skorzystać z możliwość
poznania Chloe w perfumerii, naczytałam się opisów i recenzji, po czym
zdecydowałam się na zakup odlewki. Zarówno nuty, jak i recenzje nie wywoływały
u mnie niepokoju, wręcz przeciwnie – ekscytację, dlatego też nie miałam
większych obaw co do tego, że może to być strzał nietrafiony. Kiedy w końcu
odebrałam przesyłkę, okazało się, że miałam całkowitą rację - Love Eau Intense
przeszły moje najśmielsze oczekiwania.
Nie
będę rozwodzić się nad podobieństwem do wersji podstawowej z 2010 r. z tego
względu, że dotychczas nie udało mi się jej poznać (po niezwykle pozytywnym
zaskoczeniu wersją intensywną będę musiała wkrótce zmienić ten stan rzeczy),
dlatego przejdę od razu do opisu moich odczuć względem Eau Intense.
Przyznam,
że najbardziej zachwyca mnie otwarcie – eksplozja fioletowych, pudrowych
kwiatów, wśród których dominuje słodki heliotrop oraz niezwykłej urody bez, tło
dla nich stanowi elegancki, stonowany irysowy puder. Ilość akcentów pudrowych
może przytłoczyć co wrażliwsze nosy, jednak Ci, którzy nie obawiają się ciężaru
gatunkowego pudru, ale nie przepadają za nim, bo nasuwa skojarzenia z czymś
kwaśnym i nieprzyjemnym, powinni spróbować Eau Intense – nie ma tu śladu
nieprzyjemnych, zleżałych nut, jest za to mnóstwo ciepła, spokoju i
rozleniwiającego uroku.
Cieszę
się, że nuty głowy nie ulatują w mgnieniu oka, tylko trwają na mojej skórze
przez kilkanaście minut. Po tym czasie kompozycja zaczyna się zmieniać.
Pudrowy, fioletowy kobierzec kwiatów zostaje podszyty dość słodką, ale z
drugiej stroną zieloną, balsamiczną nutą, która uszlachetnia i zagęszcza
perfumy, doskonale współpracując z kwiatowym ciepłem. Ta faza trwa mniej więcej
3-4 godziny, po upływie tego czasu coraz wyraźniej do głosu dochodzi piżmo,
które uzupełnione jest ciepłym waniliowym akcentem. Choć wanilia jest dość
dobrze wyczuwalna, to jednak piżmo (pudrowe, ale nieco metaliczne) gra w bazie
pierwsze skrzypce. Kwiaty zostają zepchnięte na dalszy plan, balsam peruwiański
również przycicha, jednak nie znika zupełnie, od czasu do czasu zaskakując
charakterystyczną dla siebie słodyczą.
Love
Eau Intense trwają na mojej skórze ok. 8 godzin, przy czym projekcja zachwyca
przez pierwszych kilka godzin, natomiast baza potulnie trzyma się blisko skóry.
Co ciekawe, perfumy te nie zmęczyły mnie nawet podczas upałów, jednak ja jestem
zagorzałą wielbicielką kompozycji należących do kategorii pudrowej, dlatego
mimo wszystko zalecam ostrożność przy takiej pogodzie i uważam, że Love Eau
Intense lepiej sprawdzą się przy niższych temperaturach.
Cieszę
się, że wpadł mi do głowy pomysł poznania tych perfum, z miejsca wskoczyły do
mojej listy top 5 (podobnie jak Eau de Gucci). Kiedy skończę odlewkę, na pewno
rozejrzę się za flakonem.
Jeszcze
jedna kwestia – Love Eau Intense w pewnym stopniu przypominają mi… Broadway
Nite Bond No. 9, jednak z pominięciem aldehydowo-fiołkowego otwarcia. W obu
przypadkach mamy do czynienia ze sporą dawką heliotropu, jest irysowy puder,
waniliowe ciepło oraz piżmowa baza. Broadway Nite bardzo lubię, dlatego tym
bardziej cieszę się, że mam Love Eau Intense.
Nuty
zapachowe: irys, heliotrop, hiacynt, bez, wisteria, piżmo, balsam peruwiański,
wanilia.
Źródła
zdjęć:
1.
http://omfragrances.com
U mnie z odbiorem pudrowosci bywa różnie - raz mnie nęci raz odstrasza. Muszę sprawdzić przy okazji jak będzie w tym przypadku.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli nie spodoba Ci się otwarcie, daj im czas - pięknie się rozwijają.
Usuń