Dziś znów
będzie pudrowo, jednak w trochę bardziej nietypowy i mniej dosłowny sposób –
rzecz będzie tyczyć się przypudrowanych… owoców suszonych, które tak naprawdę
owocami suszonymi nie są. Mowa o Knightsbridge Roberta Pigueta, perfumach
wprowadzonych na rynek w tym roku, według portalu fragrantica.com należących do
kategorii perfum skórzanych.
Dekant o
pojemności 5 ml przybył do mnie wczoraj, zdecydowałam się na niego po pobieżnym
przejrzeniu nut. Jak tylko odebrałam przesyłkę, od razu wzięłam się za testy i…
nieco się zdziwiłam, żeby nie napisać, że zniesmaczyłam. Skąd taka reakcja? Knightsbridge
otwiera się aromatem przypominającym kosz pełen różnego rodzaju przejrzałych
już owoców. Żeby było ciekawiej, owoce te doprawione są dość solidną dawką
pudru, za który odpowiada orris, jako nuta dominująca w tej kompozycji.
Skąd wzięły
się nadpsute już owoce w Knightsbridge? Podejrzewam, że jest to wynik
połączenia akordu skórzanego, dość cierpkiego i surowego, ale mimo wszystko wciąż
znośnego i opanowanego, z różą oraz wspomnianym wcześniej korzeniem irysa.
Efekt tej kombinacji, choć w mojej ocenie nie jest szczególnie urodziwy, to
jednak zaskakuje, tym bardziej, że przechodzi dość szybką metamorfozę.
Cierpki i
wytrawny charakter otwarcia zostaje zastąpiony przez słodką, gęstą, momentami
ulepną wręcz słodycz owoców suszonych. Niby jest bardziej miękko i przytulnie,
ale ta wszechobecna słodycz potrafi zmęczyć i zemdlić, szczególnie, jeśli jest nieostrożnie
dozowana.
Sprawca
takiego stanu rzeczy? Bób tonka, który intensywnie wysładza kompozycję i nadaje
jej bardziej kremowego charakteru. Te suszone owoce to wciąż skóra, tym razem
bardziej przyjazna dla nosa, towarzyszący jej sandałowiec (wcześniej go nie
było, więc także on w znacznym stopniu odpowiada za metamorfozę Knightsbridge)
oraz nieśmiertelny orris.
Od momentu
przekształcenia, o którym napisałam wyżej, nie dzieje się w Knightsbridge nic
specjalnie poruszającego – perfumy stapiają się ze skórą, dość szybko łagodnieją,
wprowadzają monotonię, która może znużyć, po 6-7 godzinach tworzą tylko
delikatny woal, z kolei po 9 godzinach pozostaje po nich tylko wspomnienie.
Trwałość jest zatem zadowalająca, natomiast siła rażenia robi wrażenie tylko
przez jakiś czas, baza jest zdecydowanie delikatna i spokojna.
Dekant,
który mam, zużyję z mniejszą lub większą przyjemnością, na falkon (piękny, jak
wszystkie Piguety zresztą) nie zdecydowałabym się. Zakup w ciemno oczywiście odradzam,
utrudnia to zresztą dostępność tych perfum.
Nuty
zapachowe: gałka muszkatołowa, róża, sandałowiec, orris, skóra, bób tonka.
Źródła zdjęć:
1. http://fragrantica.com
2. http:// themysticcorner.com
3. http://swiatkwiatow.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz