Nigdy nie ciągnęło mnie jakoś specjalnie do perfum marki Chloe. Czytywałam
o nich, miałam okazję poznać różne opinie, widywałam je w perfumeriach, jednak
ciągle brakowało mi czegoś, co stanowiłoby impuls do sięgnięcia po tester którejkolwiek
z wersji i poznania jej.
Sytuacja uległa zmianie, kiedy we wrześniu ubiegłego roku, przy okazji
zakupów internetowych, otrzymałam dość sporą próbkę wersji Intense.
Bez
większego entuzjazmu spryskałam nadgarstek i… przepadłam z kretesem. Ostatnimi
czasy rzadko zdarza się, żeby perfumy zachwyciły mnie przy pierwszym kontakcie –
Chloe Intense powiodła się ta sztuka, zaczęłam żałować, że do tej pory
podchodziłam do niej z dystansem i bez entuzjazmu. Będąc w szale uniesień,
katowałam próbkę niemal codziennie, żeby po jakimś czasie zobaczyć dno w fiolce.
Dla spokoju sumienia zdobyłam niewielką odlewkę, użyłam jej kilka razy, po czym
zauroczenie minęło, zapach spowszedniał, znudził mi się i powędrował do pudła z
próbkami. Przez kilka miesięcy używałam Chloe sporadycznie, robiąc sobie coraz
dłuższe przerwy, niemal o niej zapominając. W końcu, mniej więcej dwa tygodnie
temu, sięgnęłam po Chloe ponownie. Separacja okazała się na tyle pomyślna, że
po raz kolejny wpadłam w zachwyt. Nie
zwróciłam uwagi na to, że w atomizerze pozostało już niewiele płynu, obficie
dozowałam sobie przyjemność noszenia Chloe. Dziś sięgnęłam po nią ponownie i
widząc, że niedługo się rozstaniemy (jednak nie na długo) pomyślałam, że to
dobry moment na stworzenie recenzji.
Czym zachwyciła mnie Chloe Intense? Oczywiście różą. Nie jest to róża pośledniego
sortu, mdła, nudna, na siłę starająca się przypodobać wszystkim lub próbująca
zemdlić i udusić w przypadku, gdyby ktoś zgłaszał obiekcje co do jej urody. Nie
jest to też róża płaska, anemiczna, niby
urocza, ale tak rozmyta i nieokreślona, że zwyczajnie nudna.
Róża w Chloe Intense ma charakter. Z jednej strony ujmuje naturalnym,
klasycznym pięknem, doskonale wyważoną proporcją między słodyczą a cierpkością
(mamy tu nie tylko kwiat w pełni rozkwitu, ale także liście, łodygę, a nawet
kolce), z drugiej strony jest niezwykle oficjalna, trzyma dystans, wymaga określonej
oprawy.
Ten wymagający i bezkompromisowy charakter róży w Chloe Intense
dodatkowo podkręcony został dość sporą dawką różowego pieprzu, który choć nie
wierci w nosie zbyt mocno, to jednak dodaje kompozycji ostrości i swego rodzaju
surowej, bezdyskusyjnej klasy.
Początkowy dystans i ścisłe trzymanie się konwenansów ulegają
złagodzeniu w miarę rozwoju kompozycji. Pojawiają się szlachetne, ciepłe nuty
drewna sandałowego, róża staje się bardziej kremowa, łagodnieje, nie tracąc
przy tym ani odrobiny elegancji, a pod koniec rozwoju perfum odrobinę
subtelnej, pudrowej słodyczy wprowadza bób tonka, stanowiąc tym samym doskonałe
tło dla pozostałych, złagodzonych i w pełni okiełznanych nut.
Zachwycając się Chloe Intense, w przypływie optymizmu, postanowiłam
poznać wersję podstawową – wodę perfumowaną z 2008 r. Udałam się do perfumerii,
zaaplikowałam perfumy na nadgarstek i przeżyłam rozczarowanie – EDP jest jak
młodsza, bardziej naiwna i żądna komplementów siostra Intense. EDP jest też kapryśna – niby przymila się słodką,
kwiatowo-owocową aurą, ale jeśli nie przypadniesz jej do gustu, to zacznie
męczyć i drażnić. Tak też stało się w moim przypadku. Bukiet róży, piwonii i
frezji wzbogacony odrobiną soku owocowego, niby pełen klasy, przestrzenny i elegancki,
okazał się dla mnie nudny i męczący. Zrażona tym doświadczeniem odpuściłam
sobie poznanie pozostałych wersji Chloe – EDT, L’Eau i Rose. Liczę, że kiedy
już najdzie mnie ochota na ich poznanie, choć jedna z nich zachwyci mnie tak,
jak Chloe Intense.
Chloe Intense (w koncentracji wody perfumowanej) wprowadzono na rynek
w 2009 r.
Nuty zapachowe: róża, różowy pieprz, sandałowiec, bób tonka.
Źródła zdjęć:
1. http://zentraldrogerie.com
2. http://talismancoins.com
3. http://popartuk.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz