Perfumy z
lat 80. i 90. darzę szczególnym uczuciem. Kupuję ich bogactwo, często ciekawe
zestawienia nut, zaskakujący rozwój, niesztampowy charakter. Owszem, bywają
toporne, zbyt przytłaczające, trudne do noszenia i zniesienia, można je kochać,
można nienawidzić, ale ciężko o nich powiedzieć, że są nijakie, bez charakteru.
W taką
konwencję wpisują się także perfumy, którym chcę poświęcić dzisiejszą recenzję –
273 Rodeo Drive marki Fred Hayman.
Kompozycje Haymana są bardziej popularne w
Ameryce niż w Europie, na szczęście istnieje możliwość ich nabycia za
pośrednictwem internetu – niektóre są naprawdę warte poznania.
273 Rodeo
Drive (w wersji dla kobiet oraz dla mężczyzn) powstały w 1989 r. Niniejsza
recenzja dotyczy wersji damskiej, zaliczanej do grupy orientalno-kwiatowej.
Kompozycja ta
typowa jest dla okresu, w którym powstała, dlatego też nietrudno zgadnąć, że
piramida zapachowa jest dość imponująca, zapach jest mocny, intensywny,
ciekawie się rozwija oraz wywołuje kontrowersyjne opinie.
Otwarcie atakuje
mocnym akordem tuberozy i gardenii. Tuberozę lubię, za gardenią nie przepadam.
Czuję się tym bardziej niepocieszona, że w tym duecie prym wiedzie gardenia.
Obie
nuty, szczególnie występujące razem, pojawiają się bardzo często w kompozycjach
z przełomu lat 80. i 90.
Jako plus
mogę potraktować fakt, że efekt, jaki tworzą te kwiaty w 273 Rodeo Drive tylko
przez chwilę wierci w nosie, szybko nabiera ciepła, staje się miękki i kremowy –
dzieje się tak za sprawą słodkiego śliwkowego niuansu. Owa śliwka zdaje się być
suportem dla głównej nuty w tej kompozycji – brzoskwini, która pojawia się dość
szybko, jeszcze zanim śliwka na dobre rozwinie skrzydła i sukcesywnie przejmuje
kontrolę nad resztą nut.
Nadal obecne i łatwo wyczuwalne pozostaje kremowe tło
utkane z białych kwiatów, wciąż gdzieś w oddali usłyszeć można echo obecności śliwki,
jednak to właśnie brzoskwinia nadaje charakteru 273 Rodeo Drive.
Nie jest to
subtelny, neutralny aromat, a konkretne, odurzające mocą i nieco syntetyczną,
ale wciąż przyjemną dla nosa słodyczą uderzenie, które doskonale komponuje się
i z gardenią i z tuberozą, tworząc w sumie niezwykle kobiecą i zmysłową
kompozycję (oczywiście przy pojęciu zmysłowości trzeba wziąć na poprawkę jego
rozumienie w czasach, kiedy perfumy te powstały).
W całym tym
szaleństwie jest także miejsce na odrobinę irysowego pudru, dzięki któremu
kremowy charakter kompozycji nabiera bardziej gęstego, pudrowego charakteru
oraz odrobinę przypraw, które stanowią doskonałe przejście do bazy kompozycji.
Baza, zbudowana
na solidnej, sandałowo-ambrowej konstrukcji, doskonale współgra z
kwiatowo-owocowym sercem, ocieplając je, dodając mocniejszego, bardziej
wyrazistego charakteru oraz niewymuszonej elegancji i klasy.
Trwałość
oczywiście perfekcyjna – 9-10 godzin, intensywność – cóż, killer, szczególnie przy
wyższych temperaturach.
Pozycja
obowiązkowa dla miłośników mocarzy powstałych w dwóch ostatnich
dziesięcioleciach minionego wieku.
Nuty
zapachowe: tuberoza, gardenia, śliwka, brzoskwinia, jaśmin, morela, orris,
ylang-ylang, przyprawy, sandałowiec, ambra, wetiwer, cedr.
Źródła zdjęć:
1. http://target.com
2. http://tumblr.com
3. http://statesymbolsusa.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz