Zabierając się do napisania recenzji Anandy Dolce
pomyślałam, że będzie mieć ona, chcąc nie chcąc, charakter obronny. Czytając
dostępne w internecie opinie na temat tych perfum można natknąć się na takie określenia
jak dramat, porażka, nieporozumienie, wstyd dla marki, tandetny plastik, wtórny
ulep… zupełnie jak drugorzędna gwiazdka z Hollywood, która przedobrzyła z
„dietą zmieniającą rysy twarzy.”
Wśród nielicznych opinii, które zdają się być w najlepszym
wypadku neutralne, pojawiają się porównania do gumy balonowej o smaku
brzoskwiniowym, galaretek, żelków, płynu do płukania – brzmi to niezbyt
ambitnie i nieszczególnie zachęcająco.
Muszę przyznać, iż na początku mojej znajomości z Anandą
Dolce również byłam nieco zawiedziona (niestety, nadal uważam, że jest najmniej
zachwycająca z całej rodziny), ale w końcu przekonałam się i w obliczu
wszechobecnego pocisku traktuję te perfumy trochę na zasadzie my guilty pleasure.
Wieść gminna niesie, iż inspiracją do stworzenia Anandy
Dolce miał być zapach prowansalskiego powietrza, które na przełomie lutego i
marca przesycone jest subtelnym aromatem kwiatów migdałowca. Idąc tym tropem,
można wywnioskować, że inspiracją przy tworzeniu flakonu (bardzo trafiającego w
mój upiorny gust) były prowansalskie wzgórza, które w tym samym czasie mienią
się barwami mlecznej bieli i delikatnego, pudrowego różu.
Nie wiem jak pachnie powietrze w Prowansji na przełomie
lutego i marca (w sumie… w ogóle nie wiem jak pachnie powietrze w Prowansji),
ale wiem jak pachnie Ananda Dolce.
Te perfumy faktycznie nie grzeszą naturalnością,
szczególnie w otwarciu. Rzeczywiście są niemal zupełnie zanurzone w słodkim,
owocowo-kwiatowym duchu mainstreamu. W końcu – to prawda, że można w nich
odnaleźć echo gumy do żucia czy jak kto woli słodkich galaretek w cukrowej
otoczce. Zastanawiam się tylko, czy marka Micallef, jak przedstawicielka niszy,
jako pierwsza zapuściła się w tego typu klimaty? Oczywiście, że nie. Na
niszowym rynku dostępna jest cała masa perfum, które nie pachną jakoś
szczególnie naturalnie, są słodkie, mainstreamowe, łatwe i (nie)przyjemne w
odbiorze, a mimo to w jakiś magiczny sposób na tym rynku się utrzymują. Ananda
Dolce to tylko/aż kolejna pozycja na tej liście.
W moim odczuciu te perfumy doskonale nadają się na okres
wiosenno-letni, ze szczególnym naciskiem na wiosnę. Są stosunkowo lekkie,
zwiewne, delikatne, nie przytłaczają nadmiarem słodyczy (choć wyobrażam sobie,
że mogą zemdlić, bo ta słodycz jest jednak sztuczna, a przez to wymagająca),
pozwalają swobodnie oddychać.
Najbardziej słodkie i skondensowane jest otwarcie, w którym
odnajduję wspomniane już galaretki o smaku brzoskwiniowo-migdałowym (aromat
niezbyt identycznym z naturalnym, ale na swój sposób przyjemny), im bliżej
bazy, tym bardziej Ananda Dolce, łagodnieje, nabiera lekkości, przestrzeni,
staje się kremowa i gładka. Podejrzewam, że w głównej mierze jest to
zasługa piżma oraz bukietu wiosennych białych kwiatów o drobnych płatkach w
mlecznym kolorze.
Trwałość i moc uznaję za przeciętne - mniej więcej 6
godzin, brak ciągnącego się kilometrami ogona.
Prawdą jest, że Astier i Nejman nie wspięli się na wyżyny
sztuki perfumeryjnej tworząc Anandę Dolce, ale mimo to nie spisuję tych perfum
na straty i używam ich od czasu do czasu bez poczucia winy i zażenowania.
Nuty zapachowe: migdały, brzoskwinia, kwiat migdałowca, białe kwiaty, ambra, fasola tonka, białe piżmo.
Źródła zdjęć:
1. http://www.mmicallef.com
2. http://www.provence-travel.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz