Wersję likierową Angela poznałam w roku 2010 (na rynek trafiła w
sierpniu 2009 r.). Z racji tego, że był to okres, kiedy klasycznego Angela nie
darzyłam zbyt głębokim uczuciem, likierowego Anioła przyjęłam z otwartymi
ramionami. Niestety, moja radość nie trwała zbyt długo.
Po jakimś czasie Angel
Liqueur zaczął mnie najzwyczajniej męczyć, wzbudzać dziwne uczucie niepokoju
(nigdy wcześniej żadne perfumy tak na mnie nie oddziaływały), co było tym
bardziej frustrujące, że naprawdę polubiłam tę kompozycję. Jakimś sposobem
udało mi się zmęczyć sampla i od tego czasu starałam się zapomnieć o
nieprzyjemnej niespodziance, jaką zgotowały mi te perfumy. W międzyczasie udało
mi się przekonać do klasycznego Angela (choć jest to relacja, w której okresy pożądania
przeplatają się ze zmęczeniem i apatią), dlatego zapragnęłam powrócić także do
wersji Liqueur. Traf chciał, że mniej więcej miesiąc temu stałam się
posiadaczką niewielkiej ilości Angel Liqueur, w sam raz na przypomnienie sobie
zapachu i porządne przetestowanie. Niestety, sytuacja nie uległa jakiejkolwiek
zmianie. Po trzech latach nadal uważam, że to udana, niezwykła kompozycja,
chciałabym móc ją nosić, ale na dłuższą metę nie jestem w stanie. Zachwycam się
urodą tych perfum za każdym razem po aplikacji, po to, żeby po godzinie poczuć
dobrze mi znane zmęczenie, niepokój i chęć zmycia Angela z nadgarstka.
Strasznie mnie to irytuje, ale nie jestem w stanie przeskoczyć tej przeszkody,
być może dla mnie to jedne z tych perfum, które mogę wąchać, ale nie nosić.
Co takiego ma w sobie Angel Liqueur, że chciałabym „dać mu radę” i
oswoić go? Przede wszystkim emanuje dojrzalszą, bardziej esencjonalną słodyczą,
nie jest tak ostry, kanciasty i chłodny jak klasyk, choć jego echa wyraźnie
pobrzmiewają w wersji Liqueur. Słodycz tę klasyfikuję jako morze ciemnej,
gorzkiej czekolady zmieszanej z płynnym karmelem, doprawionej dodatkowo gęstym,
ciemnozłotym miodem. Być może za to miodowe skojarzenie odpowiada koniak
zawarty w tej wersji? W każdym razie mam pewność, że to właśnie obecność
koniaku dodaje tym perfumom szlachetności i dojrzałości.
Poza wszechobecną
słodyczą, przełamaną wytrawnymi akcentami, nie może brakować nuty charakterystycznej
dla Angela – ziemistej, suchej, orzechowej paczuli. W odróżnieniu od klasyka,
tutaj paczula jest wyraźnie łagodniejsza, choć wciąż dobrze wyczuwalna, dość chropowata
i trzymająca na dystans, dzięki niej właśnie Angel Liqueur, podobnie jak
klasyczny Angel, nie jest typowym, jadalnym słodziakiem, ma duszę i (nieco
stępiony) pazur.
Angel Liqueur nie ustępuje klasykowi jeśli chodzi o trwałość, natomiast
wydaje się być nieco mniej intensywny.
Podejrzewam, że moc tych perfum, w połączeniu z ich gęstością i
koncentracją to główne czynniki, które powodują, że tak trudno jest mi zaprzyjaźnić
się z Aniołem Likierowym. Nie bez znaczenia jest także połączenie
obezwładniającej słodyczy z nutami alkoholowymi i tą sławną paczulą – może nie
brzmi to przerażająco, jednak na dłuższą metę mój organizm woli trzymać się od tej
mieszanki z daleka. Co mogę dodać… Na pewno będę jeszcze czynić podejścia do
tego Angela, jeśli jego cena i dostępność na to pozwolą (jest to niestety
wersja limitowana), za bardzo podoba mi się ta kompozycja, żeby tak po prostu
odpuścić.
Warto wspomnieć, że w tym roku Thierry Mugler wypuścił na rynek
kolejną serię likierowych wersji klasyków, wśród nich także Angela. Flakon ma
taki sam kształt jak wersja z 2009 r., jednak różnią się kolorystycznie. Nie miałam
okazji przetestować tej nowości, recenzje głoszą, że różnice są wyczuwalne, na
to samo wskazują odmienne piramidy zapachowe obu Likierów. Mam nadzieję, że
wkrótce uda mi się dopaść wersję z 2013 r. i przekonać się o jej charakterze na
własnej skórze.
Nuty zapachowe: bergamotka, owoce tropikalne, wanilia, karmel, paczula,
koniak.
Źródła zdjęć:
1. http://nathanbranch.com
2. http://4realleadres.com
3. http://le-cognac.com