piątek, 26 czerwca 2015

Euphoria Gold Calvin Klein

Czy zdarzyło się wam przejeść słodyczami tak bardzo, że niemal straciliście kontakt z rzeczywistością? Euphoria Gold jest w stanie zapewnić wam takie same doznania bez konieczności pochłonięcia połowy "asortymentu" najbliższej cukierni.


Z tymi perfumami łączy mnie bardzo osobliwy typ relacji. Teoretycznie jestem wielbicielką miodu, chętnie poznaję i noszę miodowe perfumy, ale w tym przypadku sprawa nie jest prosta, jakby się mogło wydawać.
W zeszłym roku upolowałam odlewkę, użyłam kilka razy, po czym odstawiłam w najciemniejszy kąt szafy, a w końcu z radością wymieniłam. Całkiem niedawno trafiła do mnie próbka, pomyślałam: "co mi szkodzi, spróbuję, przypomnę sobie, w końcu jestem odważna i kocham perfumy." Niestety, w ciągu tych kilku miesięcy od rozstania z odlewką, nic się nie zmieniło.
Bezpośrednio po aplikacji zachwycam się i raduję, wystarczy jednak godzina lub dwie (w zależności od dyspozycji układu odpornościowego), żebym poczuła się jak owad, który zaraz zostanie rozłożony na czynniki pierwsze przez enzymy trawienne rosiczki, gdyż niechybnie dał się nabrać na zgubną słodycz kuszącego nektaru.


Euphoria Gold to dla mnie kwintesencja przesadnie słodkich perfum, zawodnik wagi najcięższej. Przykro mi, że to piszę, ale obecne w tych perfumach bezkresne morze lepkiego miodu ociera się o granice absurdu.
Otwarcie zawsze mnie zachwyca - miód jest tu płynny, ciekły, jasnozłoty, wyraźnie owocowy dzięki obecności soczystej moreli. Ta faza jest spokojna, klarowna i łagodna - jeśli użyje się Euphorii w rozsądnej (minimalnej) ilości.


Wkrótce miód ciemnieje, nabiera gęstości, nuty owocowe cichną, słodycz staje się bardziej skoncentrowana. W tym momencie pojawia się pierwsze widmo negatywnych reakcji ze strony organizmu (jak dobrze, że mam mocną głowę do perfum!). Tej ciężkiej, lepkiej, zawiesistej słodyczy jest tu zwyczajnie za dużo. Jeśli początek jest jeszcze naprawdę przyjemny i łatwy w odbiorze, to im dalej w las, tym słodziej. Ciężej. Gęściej. Olfaktoryczna klaustrofobia. Wszelkie możliwe normy zostają przekroczone. Dziwię się, że Unia Europejska jeszcze nie zarządziła bana.
W końcowej fazie pojawia się paczula, miód osiąga największą możliwą gęstość, stężenie słodyczy wymyka się spod kontroli i cóż... ginę, bezlitośnie pożarta przez krwiożerczą rosiczkę Calvina Kleina. Bardzo chciałam polubić się z Euphorią Gold, ale, jak mawiał poeta, "znowu w życiu mi nie wyszło."
Jeśli chodzi o moc, to muszę przyznać, że przez pierwsze 2-3 godziny jest imponująca, potem nie wiadomo, bo traci się przytomność albo przynajmniej węch (na szczęście czasowo).
Ten wpis nie ma na celu zniechęcenia do testów i poznania Euphorii Gold, perfumy trzeba poznawać, poszerzanie horyzontów w tej dziedzinie jest pożyteczne i (zazwyczaj) przyjemne, dlatego niech ta recenzja będzie raczej dobrą radą niż ostrzeżeniem.

Nuty zapachowe: tangeryna, kumkwat, morela, miód, gardenia, narcyz, paczula, drzewo sandałowe, piżmo.

Źródła zdjęć:
1. http://www.fragrantica.pl
2. http://www.gazeta.us.edu.pl
2. http://www.criticalexaminer.com

czwartek, 25 czerwca 2015

Les 4 Saisons: Hiver M. Micallef

Tak pachnie zima w wersji vintage, być może ta z okresu dwudziestolecia międzywojennego...?
Śnieżne zaspy, przeszywający wiatr, przenikliwy chłód, szczelnie zakryte ciężkimi chmurami niebo, a posród tych wszystkich przeciwności pogodowych Zima - chroni niczym bufor, ogrzewa, otula miękkim, pudrowym obłokiem, maluje uśmiech na twarzy, poprawia nastrój.


Zima pachnie gęstym, luksusowym pudrem irysowym, słodką, narkotyczną wonią ylang-ylang, energetycznym, cierpko-słodkim aromatem skórki pomarańczowej, szczyptą aromatycznego cynamonu, miękką, kremową wanilią, subtelnym białym piżmem oraz szlachetnym sandałowcem.
Wszystkie te nuty tworzą doskonale zbalansowaną całość, szlachetny monolit, który wręcz kipi klasą, elegancją, wyrafinowanym szykiem w dawnym stylu.


Noszenie Hiver jest jak podróż w czasie, odkrywanie magii minionych epok, poznawanie świata, który, pozostając pod przykryciem grubej warstwy białego puchu zdaje się drzemać, ale tak naprawdę tętni życiem - życiem wyższych sfer, które pełne jest przepychu, bogactwa, elegancji, konwenansów.
Po raz pierwszy założyłam Hiver właśnie zimą - wprawdzie nie 90, a 5 lat temu - doskonale wpasowały się w śnieżny, mroźny krajobraz. Od tego czasu nieustannie znajduję się pod urokiem tych niezwykłych perfum i nie potrafię zrozumieć dlaczego podjeto decyzję o wycofaniu całej serii Les 4 Saisons.
W sieci można znaleźć porównania Hiver do Lou Lou czy Cornubii. Rzeczywiście, istnieje podobieństwo między tymi kompozycjami, choć Lou Lou to dla mnie kwintesencja lat 80., Hiver doskonale oddaje ducha niespokojnej, ale jakże nostalgicznej pierwszej połowy XX wieku, a Cornubia łączy w sobie cechy obu tych perfum wzbogacone o łagodny, melancholijny nastrój L'Heure Bleue.
Jeśli chodzi o trwałość i moc Hiver, to są one prawdziwie zimowe - 8 godzin oraz miękki, pudrowy welon gwarantowane.
Od ponad 5 lat Hiver niezmiennie znajdują się w czołówce moich ulubionych perfum. Flakon, który posiadam, traktuję z pietyzmem i oszczędzam, jak tylko mogę. To smutne, że tak fantastyczne kompozycje (cała seria Les 4 Saisons zasługuje na uwagę) są wycofywane.

Nuty zapachowe: neroli, cytryna Amalfi, pomarańcza, irys, jaśmin, ylang-ylang, cynamon, piżmo, drzewo sandałowe, cedr Virginia, migdały, wanilia.

Źródła zdjęć:
1. http://www.chicagoclassicalreview.com
2. http://www.parfumo.de

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Alahine Teo Cabanel

Alahine to jedne z tych perfum, dla których można bezwarunkowo stracić głowę, jeśli tylko jest się fanką/fanem ciepłych, gęstych orientów o wyraźnie kwiatowych konotacjach i jeśli lubi się nieoczekiwane zwroty akcji.
Autor kompozycji, Jean-Francois Latty, dostarcza bogatego, głębokiego, wielowymiarowego orientu, który w swym bogactwie oraz złożoności bywa bezwzględnie kapryśny, żeby nie napisać - bezczelny.


Czasem jest to orient gęsty, upojnie słodki, jedwabiście gładki i kremowy, kiedy indziej natomiast staje się wytrawny, wręcz chłodny, trzymający na dystans, zupełnie jakby zacietrzewił się i strzelił focha, "bo tak."
Mimo wszystko nie potrafię mieć do Alahine pretensji i doceniam jego kunszt oraz piękno nawet wtedy, kiedy on pokazuje mi środkowy palec i ani myśli pójść na współpracę. W takich przypadkach myślę sobie, że faktycznie, miłość jest jak choroba psychiczna.
Kiedy Alahine jest łagodny i potulny, pachnie ciepłym, żywicznym benzoesem, słodkim, wręcz narkotycznym ylang ylang, świeżym, naturalnym sandałowcem oraz gęstym pyłkiem kwiatu pomarańczy, natomiast kiedy ma ochotę zniszczyć mnie olfaktorycznie, idzie w kierunku ostrej, zimnej paczuli, intensywnego, surowego labdanum, wykręcającego nos pieprzu oraz odrobiny wanilii - dla zachowania pozorów, że niby nic sie nie stało i o co w ogóle tyle hałasu.
W obu przypadkach struktura kompozycji jest kompletna, przemyślana i dopracowana w każdym calu - żebym przypadkiem nie znalazła jakiejś niedoskonałości, którą mogłabym wytknąć i wykpić. Cwana bestia.
Trwałość Alahine dobija do 10 godzin, moc początkowo obezwładnia, ale po mniej więcej 2 godzinach pozwala złapać oddech - jednocześnie nie pozwalając zapomnieć, że (i czym) pachnę.
Podsumowując: orientalno-kwiatowy majstersztyk, z którym nie można sie nudzić i którego nie sposób nienawidzić.

Nuty zapachowe: bergamotka, ylang ylang, róża, jaśmin, kwiat pomarańczy, pieprz, irys, francuskie labdanum, benzoes, paczula, drzewo sandałowe, wanilia, piżmo.

Źródła zdjęć:
1. http://www.akoussa.sn

sobota, 20 czerwca 2015

Lithium [3Li] Nu Be

Bohaterką dzisiejszego wpisu jest róża. Ktoś mógłby pomyśleć , że to nic nadzwyczajnego, w końcu róży pokazanej w różnych (mniej lub bardziej udanych) ujęciach w sztuce perfumeryjnej jest od groma, ale... co to jest za róża! Mam dość pojemne serce jeśli chodzi o perfumy, często tracę głowę na krótszą lub dłuższą chwilę, przeżywam mniejsze lub większe miłostki, ale takiego trzęsienia ziemi dawno u mnie nie było.


Lithium to przede wszystkim niesamowita, bordowa, ciemna, naturalnie słodka, do granic możliwości piękna, klasycznie ujęta róża, podkręcona chłodną, wyniosłą wręcz paczulą i (jakby na zasadzie kontrastu) otulona woalem suchego, aromatycznego szafranu.
W tle pobrzmiewa szlachetny, najwyższej klasy cedr oraz lekka, ale wyraźnie podkreślona, smuga miękkiego, piżmowo-irysowego pudru.
Całość kojarzy mi się gotycko, klimatycznie, tajemniczo, ale nie groteskowo, bez sztucznego nadęcia, księżniczek emo i tragikomicznego przerysowania.
Nie ma tu przesłodzonej konitury, romantycznej, skropionej rosą, różyczki ogrodowej, wody różanej czy uroczego bukieciku utkanego z pudrowych kwiatków - jest mrok, szyk i klasyczne, świadome piękno.


Nosząc Lithium czuję się ważnie i poważnie, mrocznie i tajemniczo, szalenie elegancko, zupełnie, jakbym miała klasę.
Dotychczas uważałam, że Morticia Addams mogłaby nosić Habanitę lub Maresciallę, teraz twierdzę, że nie pogardziłaby też Lithium (choć na próżno szukać podobieństw kompozycyjnych między tymi perfumami).


Trwałość rzędu 6-7 godzin, moc w 2 pierwszych godzinach imponująca, potem dość szybko cichnie (pod tym wzgledem mogłoby być trochę lepiej, ale nie będę narzekać).
Cieszę się, że Lithium wpadły w moje ręce, wieszczę nam długą i owocną współpracę.

Nuty zapachowe: cedr, paczula, piżmo, szafran, irys, róża, nuty drzewne, przyprawy.

Źródła zdjęć:
1. http://www.fragrantica.pl
2. http://www. background-kid.com